Instagram – kopalnia danych osobowych
Nie trzeba stosować wyrafinowanych metod, by ukraść komuś tożsamość i zaciągnąć kredyt. Kopalnią danych osobowych jest serwis Instagram, którego użytkownicy upubliczniają zdjęcia mandatów, dowodów osobistych czy praw jazdy. Dane te mogą zostać wykorzystane przez oszustów do wyłudzania pożyczek w bankach.
Instagram to jeden z najpopularniejszych serwisów społecznościowych. Jego członkowie publikują tam swoje zdjęcia o przeróżnej tematyce. Wśród milionów zdjęć znajdziemy także takie, na których widnieją pełne dane osobowe. Nie trzeba się przy tym specjalnie natrudzić, bo informacje te są podane na tacy. Wystarczy szukać po kluczowych hasztagach: #mandat, #dowodosobisty czy #prawojazdy. Co niektórzy publikują nawet zdjęcia kart płatniczych, które można wykorzystać do zrobienia zakupów online.
Młodzi chwalą się swoimi osiągnięciami, nie będąc świadomi tego, że ryzykują kradzież tożsamości. Przykładowo na mandacie podane jest imię, nazwisko, adres zamieszkania, numer PESEL, seria i numer dowodu osobistego oraz wzór podpisu. Brakuje co prawda imion rodziców i nazwiska panieńskiego matki, ale to też nie jest problemem. – Wystarczy napisać, że robimy swoje drzewo genealogiczne i powiązane jest z nami nazwisko ofiary. Zapytamy o nazwisko rodowe matki, a potem przeprosimy za pomyłkę. I mamy śliczny komplecik – podpowiada jeden z naszych czytelników.
Kradzione dane mogą trafić na dowód “kolekcjonerski”
Co można zrobić z takimi danymi? Możliwości jest wiele. Na przykład można zamówić sobie „kolekcjonerski dowód osobisty” z naniesionymi tam danymi ofiary. Repliki są praktycznie identyczne jak prawdziwe dowody osobiste, a sprzedawcy zapewniają nawet że „niczym się nie różnią”, są “dokładne”, “z hologramem” lub “legalne z wpisem”. Cena kolekcjonerskiego dowodu to koszt w granicach kilkuset złotych.
Sprzedaż dokumentów „kolekcjonerskich” jest legalna, bo prawo nie zakazuje tworzenia kopii dowodów osobistych. Wzór dowodu osobistego nie podlega ochronie przewidzianej przez prawo autorskie. Sprzedawca nie weryfikuje tożsamości klienta dokonującego zakupu, więc teoretycznie „nie ma świadomości”, że tworzy falsyfikat. W internecie istnieje wiele witryn, na których można zamówić taki dokument. Policja dopóki nie złapie kogoś posługującego się fałszywym dowodem za rękę, też niewiele może zrobić.
Mamy dowód, idziemy w miasto
A jeśli ktoś zada sobie trud, by zamówić dowód kolekcjonerski na prawdziwe dane i na dodatek zapłaci za taki gadżet kilkaset złotych, to na pewno będzie chciał odciąć kupony od tej inwestycji i trochę na tym zarobić. Pole do popisu jest bardzo szerokie. Dowód osobisty wymagany jest przy zaciąganiu kredytów, podpisywaniu umów, wypożyczaniu sprzętu czy zakładaniu kont w różnych serwisach.
Z dowodem kolekcjonerskim można na przykład wejść do placówki bankowej i założyć konto osobiste na dane ofiary. Zgodnie z zapewnieniami sprzedawców dowód kolekcjonerski jest identyczny jak oryginał, więc nie powinien on wzbudzić podejrzeń konsultanta. Co najwyżej oszust poda tylko inny adres korespondencyjny, by pisma z banku nie trafiały na adres ofiary, której skradziono tożsamość.
Dysponując jednym rachunkiem można otworzyć kilkanaście kolejnych w innych bankach. Tym razem już online, sprzed ekranu monitora. Banki udostępniają możliwość aktywowania takich rachunków zdalnie za pomocą przelewu na 1 zł – nie widzą nawet swojego klienta. Oszust, który posiada rachunek bankowy na prawdziwe dane może:
- wyłudzić chwilówkę w firmie pożyczkowej
- zaciągnąć kredyt w banku
- założyć konto w serwisie aukcyjnym, wystawiać fikcyjne towary i przyjmować należność
- przetrzymywać tam środki z nielegalnych źródeł
- ukrywać dochody przed komornikiem i urzędem skarbowym
- odsprzedać konto na rynku wtórnym (ceny od 300 zł wzwyż).
I zapewne zrobić wiele innych rzeczy, których nie jesteśmy świadomi.
Nie bądź jeleń, chroń swoje dane
Nietrudno się domyślić, że wcześniej lub później do drzwi lekkomyślnego instagramowicza może zapukać policja. Być może otrzyma on też wezwania do zapłaty z firm pożyczkowych i banków. Trudno mu będzie udowodnić, że nie zaciągnął tych wszystkich zobowiązań i nie wyłudzał pieniędzy od internautów. A nawet jeśli mu się uda, to na pewno czeka go sporo nieprzyjemności.
Istnieje też inne ryzyko – z reguły instagramowicze upubliczniają nie tylko swoje dane osobowe i adres zamieszkania, ale chwalą się też swoim statusem majątkowym. Pokazują samochody, mieszkania, sprzęt elektroniczny czy zdjęcia z zagranicznych wycieczek. To cenne wskazówki dla złodziei, którzy mogą później złożyć takiej osobie wizytę w “realu”.
Warto pamiętać, że w cyfrowym społeczeństwie należy chronić nie tylko fizyczne pieniądze. Czasami o wiele cenniejszym łupem dla złodziei jest tożsamość ofiary. Jeśli rzeczywiście mandat jest powodem dumy i trzeba upublicznić jego zdjęcie, to lepiej zamazać dane osobowe. Bo dodatkową karą za lekkomyślne ujawnianie danych może być znacznie większy „mandat” wystawiony przez złodziei.
źródło: bankier.pl